środa, 9 marca 2016

Opowiadanie: Ognisko

Sebastian znów wywrócił oczami i pogardliwie spojrzał na małolata. Ten bezczelnie gapił się mu w oczy, po cWyszedł ze szkoły. Gdy tylko opuścił jej teren, sięgnął do prawej kieszeni swojej ramoneski po paczkę fajek. Zapalił i ruszył w stronę przystanku tramwajowego. Tego dnia Sebastian był totalnie wykończony. Nie dość, że cały dzień przesiedział w szkole to teraz musiał jeszcze udać się do Domu Bakterii, aby dogadać szczegóły koncertu jego zespołu. Współtworzył band ze swoim bratem i trzema kumplami. A nazywali się Norher. Nazwa kiepska, oczywista i banalna. Ale cóż mi na to poradzić? Mogę jedynie wrócić do narracji. Jechał więc tramwajem. Zapomniał rano słuchawek z domu i był zmuszony do wysłuchiwania problemów życiowych, współpasażerów. Dowiedział się więc, że koleżanka pani w jaskrawo żółtej kurtce, dała dupy po koncercie jakimś raperom. Z kolei pani Stanisława, która prowadziła niezwykle burzliwą konwersację z panem Włodkiem, była niezmiernie oburzona korkami w mieście, i narzekała tylko na ‘bęcwała’, który wymyślił sygnalizację świetlną.
Gdzie taka baba może się spieszyć? - zapytał sam siebie w duchu Sebastian. Po chwili wpadł na wielce błyskotliwą odpowiedź. Co najwyżej do grobu. O mało nie parsknął śmiechem, zachwycony swoim żartem. Udało mu się jednak przeobrazić to w napad kaszlu. Kilka przystanków przed przesiadką, do pojazdu weszła spora, hałaśliwa grupa gimbusów. Seba wywrócił tylko oczami i beształ się z błotem za to że zapomniał izolatora społecznego. To znaczy, wyżej wspomnianych słuchawek. Jeden z podrostków rzucił żartem gdy zauważył Sebastiana.
-Ej znacie paradoks brudasa? Jak brudas jedzie tramwajem, to, kurwa, tramwaj jedzie brudasem. - Po czym ostentacyjnie zatkał nos, a jego towarzysze wybuchli śmiechem.zym odwrócił się do swoich znajomych. Podróż do dworca głównego dłużyła się masakrycznie. Dojechał, sprawdził szybko kiedy ma najbliższy tramwaj i czym prędzej poszedł na palarnię. Próbuje wyciągnąć szluga z paczki bez wyciągania jej z kieszeni. Nie może żadnego wyczuć. Wyciąga więc paczkę z kieszeni.
-Kurwa. - mruknął pod nosem i cisnął pustym kartonikiem do kosza na śmieci. Nie dowierzał w to, że mógł być aż tak zmęczonym żeby włożyć pustą paczkę do kieszeni. Już miał iść na przystanek czekać na tramwaj, kiedy chłopak stojący obok szurnął go ręką, trzymającą niemal pełną ramę papierosów.
- Chcesz? - zaproponował - Znam ból końca paczki - dodał z uśmiechem.
Zaskoczony Seba serdecznie podziękował ochoczo sięgając po papierosa.
-Ja już idę. Na zdrowie! - powiedział dobroduszny mężczyzna i poszedł w swoją stronę.
Karma wraca - pomyślał Sebastian, i napełniony pozytywną energią zaciągnął się papierosem.

***
W końcu nadeszła wiosna w swej najpiękniejszej odsłonie. Śnieg stopniał już całkowicie, pączki liści na drzewach zaczęły się rozwijać, ptaki wróciły z ciepłych krajów, i leniwie pływały po lustrzanej tafli jeziora, a komary i inne muchy znów zaczęły wkurwiać. Mimo tego ostatniego Benek czuł się jak w niebie.
Od samego rana leżał w hamaku czytając trzecią już część Dreszcza Jakuba Ćwieka. Widok znad książki miał rajski. Rozpościerało się przed nim piękne kaszubskie jezioro. Na przeciwległym brzegu znajdował się zapomniany dworek, resztę linii brzegowej pokrywał las. Piękny kaszubski bór. Nie martwił się niczym. Liceum skończone, matura napisana raczej dobrze. Nic tylko cieszyć się zasłużonymi wakacjami. Wyjechał więc do ciotki mieszkającej niedaleko Kościerzyny. Był tu już ponad tydzień, i poza drobnymi pomocami domowymi nie robił nic nie związanego ze swoimi upodobaniami. Większość czasu spędzał na czytaniu książek na hamaku. Nie zapominał jednak o aktywności ruchowej. W jeziorze nie pływał bo woda jeszcze była za zimna, jednak przejechał już sporo kilometrów rowerem, po leśnych ścieżkach w promieniu dziesięciu kilometrów od domu ciotki.
Podczas jednej z tych wycieczek spotkał grupkę ludzi w podobnym wieku, którzy spędzali wspólnie czas przy piwku na łonie natury. Jako, że nie miał żadnych znajomych w tych rejonach postanowił się z nimi zapoznać. Okazali się całkiem sympatyczni. Spędził z nimi ponad dwie godziny. Przyjęty został jak stary członek ekipy. Na starcie, po jakichś piętnastu minutach dostał piwo, i czuł się jak wśród starych przyjaciół. Szybko znaleźli tematy do rozmowy. Przy pożegnaniu dostał zaproszenie na sobotnie ognisko nad jeziorem. Wymienił się numerami z Piotrkiem, najbardziej wygadanym chłopakiem z grupy, i odjechał w stronę domu ciotki.
Nadeszła wyczekiwana sobota. Ben dawno nie wyczekiwał niczego tak bardzo jak tym razem. Powodem na pewno jednak nie była możliwość napicia się i spędzenia czasu z nowo poznanymi ludźmi, a urocza Marta, która zawróciła w głowie Benkowi od pierwszego uśmiechu. Minęły już trzy dni od spotkani z nią. W tym czasie było mu ciężko skoncentrować się na książce, którą czytał. Myśli co chwila uciekały do urywków wspomnień, oraz marzeń o pięknej Marcie.
Ben nie miał udanego życia sercowego. Nie łatwo mu było pokochać. Jedyna miłość jakiej dotąd doświadczył była miłością platoniczną. Dlatego też każdy choćby skrawek nadziei dawał mu chwile szczęścia. Błogiej rozkoszy w krainie marzeń. Nieraz naciągał rzeczywistość dopowiadając sobie do różnych wydarzeń i zachowań ukryte zamierzenia. Pragnął prawdziwej miłości. Dlatego i tym razem marzył. Marzył i wyobrażał sobie dzisiejsze spotkanie przy ognisku, z jedynym słusznym, pozytywnym zakończeniem. Może w końcu tym razem? Może to jej szukałem od zawsze? Pytał sam siebie, będąc jak zwykle sceptycznie nastawionym do swoich możliwości.
***
- Chyba zabraliśmy wszystko. Też tak Ci się wydaje? - Sebastian zapytał Natalię, swoją dziewczynę.
- Kurwa Sebek! Pierdolisz jak baba. - odpowiedziała rozbawiona.
- Nat, prosiłem cię żebyś tyle nie przeklinała.
- Oj dobra, dobra. Tak, mamy wszystko. Idziemy już?
Wyszli z mieszkania, i udali się na przystanek autobusowy w kierunku Gdańska. Jechali zrobić urodzinową niespodziankę Benkowi. Od jego rodziców dowiedzieli się gdzie dokładnie pojechał wypocząć. Kupili bilety i dzień przed urodzinami pojechali pekaesem do Sodomiej Góry.
Niestety mieli pecha. W autobusie spotkali nieco upośledzonego chłopaka, Rafałka, który z każdym chciał się zaprzyjaźnić. Był on swoistą ikoną na tej trasie autobusów miejskich. Ludzie najczęściej albo ignorowali Rafała, albo rozmawiali z nim. Nie wszyscy jednak potrafili zrozumieć jego chorobę, i wydarzyło się kilka incydentów, w których Rafał ucierpiał. Nie było ich na szczęście zbyt wiele.
Gdy Rafałek zauważył Sebastiana z Natalią, podszedł do nich i się przywitał. Natka nieco niezadowolona, ale z uśmiechem na twarzy zapytała co u niego.
- Fajnie. - odpowiedział Rafał z rozbrajającym uśmiechem podnosząc kciuk ku górze. - Gdzie jedziecie? Fajnie?
Seba spokojnie, z nie mniejszym uśmiechem niż Natalia odpowiedział.
- Do przyjaciela, bo ma urodziny. Ale chcielibyśmy trochę sami porozmawiać, ok Rafał?
- Fajnie?
- Tak, fajnie Rafał - Sebastian odwrócił wzrok i kontynuował rozmowę z Natalią.
Chłopak wytrzymał bez rozmowy jedynie do następnego przystanku. Gdy autobus ponownie ruszył, Rafał dotknął Nat w ramię i powiedział.
- Ładny jest - wskazał na Sebastiana. - Spodobał mi się od pierwszego zobaczenia.
To był ten moment, w którym Natalia już nie wytrzymała. Ryknęła śmiechem. Seba dołączył do niej chwilę później.
- Fajnie - powiedział Rafał nieustannie się uśmiechając.
***
Skończył ostatni rozdział Dreszcza. Zakończenie, jak przy każdej książce Ćwieka, wprawiło go w osłupienie. Nalał ciepłej wody do matera i rozkoszował się napojem patrząc na jezioro. Wyjął smartfona z kieszeni, i zmienił odtwarzany utwór na Niezapowiedzianą happysadu. Dopił yerbę i odstawił na półkę zawieszoną na linie obok hamaka. Zamknął oczy i odpłynął w świat piosenki.
Mówią, że pod twym dotykiem
Serca jak herbatniki pękają wraz
Że otaczasz się armią kotów czarnych
Idziesz jak burza siejesz wokół strach

A ja owijam wokół palca wolny czas
Owijam wokół palca chłodny wiatr
Miejsce dla ciebie mam
Przyjedź obudź nas
Na wieczność
Tymczasem od tyłu zakradli się Sebastian i Natalia. Nie mogli zaprzepaścić takiej okazji. Energicznie szarpnęli za jeden brzeg hamaka, a Ben ze sporym impetem przywitał się z glebą.
Para wybuchła śmiechem, a Ben zdjął słuchawki i zaczął zbierać się z ziemi.
- Głupie kurwie - powiedział nie mogą opanować uśmiechu radości, spowodowanego tym, że znów widzi swoich przyjaciół. Zdążył się za nimi stęsknić. Uwielbiał spędzać z nimi czas, a ostatnie czego mógł się dziś spodziewać to właśnie ich wizyty.
Przywitał się i zaprowadził do domu, żeby zostawili rzeczy. Po wymianie wydarzeń i ciekawostek z ostatniego tygodnia poinformował przyjaciół o dzisiejszym ognisku.
- Więc o osiemnastej lecimy. Pasuje?
- No pewnie! - entuzjastycznie odpowiedział Seba.
Dzięki towarzystwu w postaci przyjaciół Ben nie denerwował się tak bardzo jak mogło by to mieć miejsce bez nich. Ale im bliżej umówionego miejsca byli, tym mocniej serce mu tłukło o żebra.
Zabrali ze sobą kratę piwa i trochę kiełbasy oraz pieczywa. Dodatkowo Seba wziął ze sobą gitarę akustyczną pożyczoną od cioci Bena. Gdy doszli na miejsce wszyscy już tam byli. Benek przedstawił swoich przyjaciół jednocześnie przypominając sobie imiona ekipy. Ciężko zapamiętać po jednym spotkaniu imiona ośmiu osób. Było też kilka nowych twarzy, ale jednej brakowało. Marty. Żeby się nie zdradzać Ben nie pytał o nią, ale trochę posmutniał gdy okazało się, że jej brakuje.
Seba i Natalia równie łatwo co Ben złapali kontakt z miejscowymi. Czarek i Kamil, bliźniacy, już rozpalali ognisko, reszta zaczęła już rozmowy spijając pierwsze piwa.
Piotrek podszedł do Benka.
- Marta się dopytywała czy będziesz. - powiedział z uśmiechem - Niedługo powinna przyjechać autobusem. Ma dać znać jak będzie blisko żeby ktoś po nią poszedł na przystanek przy sklepie. Chcesz iść?
Ben spłonął rumieńcem i lekko zmieszany odpowiedział że bez problemu może iść. Jego serce znów zaczęło szaleć. Sięgnął po piwo i kontynuował integrację.
***
Gdy zadzwoniła Marta, Ben od razu poszedł. Na drogę wziął papierosa od Seby, żeby się trochę rozluźnić, ale dwa piwa też zrobiły już swoje.
Doszedł na przystanek zanim przyjechał autobus. Usiadł na ławce i czekał. Gdy zobaczył nadjeżdżający autobus, tętno mu wzrosło. Wstał i wyszukiwał jej w oknach. Stała już przy drzwiach i nieziemsko uśmiechała się promieniejąc szczęściem. Przywitali się uściskiem i ruszyli w stronę jeziora.
- Dzięki, że przyszedłeś po mnie. Sama mogła bym nie trafić.
- Żaden problem. - odpowiedział zmieszany. - Daleko stąd mieszkasz?
- W Kortumowie, jakieś dziesięć kilometrów stąd. A Ty jesteś z…
- Yyy… Z Gdańska.
- No tak, zapomniałam.
Nastała krótka, acz niezręczna chwila ciszy. Czym prędzej przerwała ją Marta.
- Ludzie już się zebrali na miejscu?
- Tak, z tego co wiem są już wszyscy. - odparł zacinając się trochę. - A nawet yyy… więcej. Moi przyjaciele zrobili mi niespodziankę i, eee… no, przyjechali, więc wziąłem ich ze sobą.
Całą drogę spędzili rozmawiając, z minuty na minutę coraz swobodniej. Na miejsce dotarli już jak dobrzy znajomi. Gdy zostali zauważeni, ktoś zagwizdał w ich kierunku, ktoś zaklaskał parę razy.
- Wow, Benek. No, no no. - Powiedział Sebek ze śmiechem. A z Marty i Bena zrobiły się dwa buraki. Bardzo słodkie buraki.
- Boże, zachowujecie się jak dzieci. - skomentował, siląc się na pewność siebie, Ben. - Chcesz piwa? - To skierował już do Marty.
- Z przyjemnością.
Sięgnął po butelkę i otworzył
- Nie przejmuj się nimi, tacy już są. - starała się załagodzić zmieszanie.
- Jest spoko. - odparł otwierając butelkę dla siebie. - No to zdrowie.
Dosiedli się do reszty na kłodę leżącą przy ognisku i zaczęli smażyć kiełbaski nad ogniem.
Gdy wszyscy byli już syci, i nieco podpici Sebastian sięgnął po gitarę, i zaczęło się. Ben od zawsze kochał śpiewać, jednak nie umiał, więc śpiewał tylko czasem w gronie dobrze znajomych osób. Chyba że pił. Wtedy wystarczyła iskra. Dwa słowa wypowiedziane przypadkowo, które zgadzały się z tekstem piosenki. Całe szczęście, teraz, przy gitarze, nie tylko on znał tekst, i w chórku nie wybijał się specjalnie. Do czasu… Do czasu aż Seba zagrał Czerwony jak cegła Dżemu. Benek chwycił pustą butelkę, aby użyć jej jako mikrofonu. Zaczął spokojnie.

Nie wiem jak mam to zrobić, ona zawstydza mnie,
Strach ma tak wielkie oczy, wokół ciemno jest,
Czuję się jak Benjamin i udaję, że śpię,
Może walnę kilka drinków, może nakręcą mnie,
Nakręcą mnie!

Im dalej w tekst, tym coraz więcej energii i nadszedł refren.

Czerwony jak cegła, rozgrzany jak piec,
Muszę mieć, muszę ją mieć,
Czerwony jak cegła, rozgrzany jak piec,
Muszę mieć, muszę ją mieć,
Nie mogę tak odejść, gdy kusi mnie grzech,
Muszę mieć, muszę ją mieć.
Cóż tu dużo mówić, kozy ładniej beczą niż on śpiewa, ale co trzeba Benkowi przyznać to emocje i uczucia które wkłada w śpiew są bardzo autentyczne. Co rzadko się zdarza u współczesnych artystów. Gdyby tylko potrafił śpiewać czysto, mógłby odnieść spory sukces.
Gdy skończył, usiadł i napił się piwa.
- Ło kurwa… No to żeś dojebał. - Krótko skomentował Piotrek.
- Benuś. Nie. Po prostu nie. Nigdy więcej. Nie. - Powiedziała oszołomiona Natalia po czym wybuchła śmiechem, a po chwili śmiali się już wszyscy. Sebastian odłożył gitarę i wrócił do picia.
- A mi się podobało - wyszeptała do ucha Benkowi Marta, po czym go objęła.
Uśmiechnął się, patrząc na Natkę kręcącą głową, i objął Martę. Właśnie spełniał się najlepszy możliwy scenariusz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz