wtorek, 17 listopada 2015

Opowiadanie: Nawarzyłeś sobie chłopie piwa...

Wstał, wyjął wszystkie drobniaki ze starej, wypłowiałej i po przecieranej czapki, włożył je do kieszeni i ruszył w kierunku starej, opuszczonej cukrowni. Mieszkał tam od czasu gdy przy dworcu w Gdańsku głównym, dostał łomot od niewyżytych sokistów. Cukrownia była terenem zamkniętym i strzeżonym, ale bez problemu dogadał się z cieciem i za flaszkę miesięcznie miał wstęp do nie używanej części pod warunkiem, że załatwiał się będzie poza budynkiem. Mietek zrozumiał i obiecał trzymać się tej zasady. Ze strażnikiem, Czikenem ,którego ksywa tak się przyjęła, że nawet niektórzy jego znajomi nie znali jego prawdziwego imienia, szczerze się polubili. Po dwóch miesiącach ten nawet przyniósł mu łóżko polowe, żeby Miecio mógł spać pod kocem, a nie na nim.
Mietek bez problemu i docinek polskiej złotej młodzieży (co nie było codziennym zjawiskiem) doszedł do cukrowni. Machnął ręką do stróża i poszedł do siebie. Kurtkę rzucił obok łóżka i położył się. Po paru minutach usłyszał kroki. Miał nadzieję, że to nie znów te cholerne dzieciaki, co przychodzą czasem pozwiedzać, a przy okazji się z niego nabijają. Za wczasu wiec krzyknął.
- Witam serdecznie! Jest tam kto?
Zazwyczaj po tym słychać było tylko przyspieszone, cichnące kroki i ciche, nerwowe krzyki. Tym razem jednak kroki zbliżały się, i zachowały poprzedni rytm. Po chwili w wejściu do pomieszczenia pojawił się Cziken.
- I ja ciebie serdecznie witam waćpanie. - Zaśmiał się. - Piwo przyniosłem. Napijesz się?
- Ech. Jakoś nie mam ochoty na nic gorzkiego.
- To dobrze trafiłem. Kupiłem z sokiem owocowym.
- Tfu! Te sikacze? Radary czy jak im tam?
- No co Ty? Wyluzuj. W tym to wodę zastępują sokiem, a nie piwo. Patrz, dwanaście i pół procent ekstraktu, pięć i pół procent alkoholu.
- Jak pięć i pół to pewnie dobre. To daj mi to posmakować. - Otworzył butelkę zębami, i wziął ostrożny łyk. - O stary! Na prawdę dobrze trafiłeś.
-Hahaha, wiedziałem, że ci posmakuje. Prosto z Lwówka, kuzyn pojechał w odwiedziny do cioci i mi przywiózł. - Powiedział siadając na łóżku polowym obok Mietka. - I jak było dziś w pracy?
- Dobrze, drucianką na wiertarce szorowałem klej ze ściany. Cholerstwo pyli strasznie i mam teraz wszędzie pełno tego. Ale atmosfera była bardzo fajna. Przemek jest na prawdę spoko kolesiem. Na obiad zamówił pizze, więc zaoszczędziłem parę złotych. Tylko że remont nie będzie trwał wiecznie.
- A nie będziesz mógł pracować później na kuchni, albo chociaż na zmywaku? Przecież skończyłeś technikum gastronomiczne.
- Ta, skończyłem. Tylko że to było piętnaście lat temu.
- Takich rzeczy się nie zapomina.
- Może i masz rację, ale nie jestem pewien. Jutro spróbuję pogadać z Przemkiem. Kto wie, może już ma obsadzone stanowiska. Było by na prawdę fajnie. A apropo defakto tego piwa, to Przemek dziś rozmawiał z jakimś gościem od tego, i słyszałem że będzie aż 10 różnych piw z kija do kupienia. A w butelkach to jeszcze więcej rodzajów. Mówili coś o rewolucji piwnej, słyszałeś coś o tym?
- Tak, pasjonaci zajęli się robieniem piwa w sposób bardziej zbliżony do tradycyjnego. Wracają do górnej fermentacji, i wymyślają jak tam to piwo urozmaicić. I dobrze, bo mam już dość tych sikaczy z koncernów. A wiesz że piwko można łatwo zrobić samemu? Trzeba parę stówek zainwestować, ale później za butelkę płacisz jakieś złoty pięćdziesiąt do trzech. Zależnie od tego jakie piwo chcesz zrobić. Co Ty na to żebyśmy spróbowali zrobić to tutaj? Mamy dużo miejsca, znajdzie się jakieś pomieszczenie w piwnicach Posprzatamy tam, ja przyniosę jakąś starą kuchenkę gazową i zamówię ten zestaw. Tylko że jakieś dwie setki musiał byś dać. Da radę?
- Pomysł świetny ale skąd ja Ci tyle kasy wezmę?
- Jak załapiesz pracę u Przemka to nie będzie problemu, tylko nie zapomnij z nim pogadać.
- Ech, no nie wiem. - Zamilkł na chwilę, zapatrzył się w ścianę i rozmyślał nad pomysłem ciecia. Nie lubił obowiązkowości, a wiedział że pracując w barze będzie musiał trzymać się wyznaczonych godzin. Właściwie to przez to wylądował na ulicy, nigdy nie potrafił dzień w dzień wstawać rano aby pracować. Zabijało to w nim radość, i chęć życia. Potrzebował on swobody, którą dawało mu jedynie życie na ulicy i pracowanie raz na jakiś czas, dorywczo.
- Pogadam z Przemkiem, ale i tak piwo będziemy mogli zrobić dopiero za miesiąc, jak dostanę wypłatę.
- Nie martw się, wszystko będzie okay.
***
Następnego dnia rano, podczas gdy Mietek był w pracy Cziken postanowił poszukać miejsca na produkcję piwa. Wziął ze sobą latarkę i ruszył do piwnic. Gdy zamknął za sobą drzwi odcinając dopływ światła, poczuł dreszczyk strachu na plecach. Nie lubił przebywać w takich miejscach sam. Wiedział że podziemia są puste, sam bowiem posiadał jedyny komplet kluczy do wejścia. Mimo to mała część jego umysłu budziła w nim niepewność, poczucie braku bezpieczeństwa i strach. Najzwyklejszy strach, który odczuwa człowiek spacerując po ciemnych pomieszczeniach. Mimo to spiął się w sobie i ruszył schodami w dół. Idąc nie patrzył pod nogi, mimo iż schody były krzywe i wyszczerbione, gdyż na cegłach w ścianie wypatrzył napisy. Były to nazwiska, najprawdopodobniej Niemców a pod nimi daty. Każda z początku tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego roku, lecz nie późniejsza niż piętnasty marca. Na ostatniej, zapisanej tuż przy końcu schodów cegłówce widniał napis:  In den Völkern des Nordens liegt die lezte Hoffnung. Na cegle poniżej wyryty był ciąg znaków. Strzalki, gałązki, kreski oraz krzywe litery.
- Cholera jasna, o co tu chodzi? - mruknął do siebie odwracając się aby kontynuować dopiero co zaczęte zwiedzanie piwnic. Nim postawił pierwszy krok z najbliższego pomieszczenia po prawej wybiegła, a właściwie w bardzo szybkim tempie, bezgłośnie wysunęła się jakaś postać postawą przypominającą człowieka. Ubrana była w postrzępioną, czarną suknię, kolor jej twarzy był czymś pomiędzy czerwonym a brązowym. Twarz ta zdecydowanie nie przypominała ludzkiej, brakowało na niej ust, które zastępowały dwa ciosy, niczym u słonia jednak sporo krótsze. Na miejscu nosa i oczu znajdował się narząd prawdopodobnie odpowiadający oku, a ku oddychaniu służyło coś podobnego do oskrzeli znajdujące się obok nietoperzych uszu. Stwór ten nie miał włosów, z głowy wyrastało mu coś na kształt lampki jednej z tych głębinowych ryb, której nazwy Chicken nie mógł sobie przypomnieć.
Nim zdążył rzucić się do ucieczki postać ta dopadła go i objęła swoimi błoniastymi odnóżami. Z jej klatki piersiowej wysunął się jakiś przewód, czy cholera wie co to było, który wbił się bezboleśnie pomiędzy żebra ciecia. Stracił on czucie w kończynach i słabo się poczuł, ostatnim Co zapamiętał było oślepiające światło i trzask zamykanych drzwi.


CDN...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz