czwartek, 20 sierpnia 2015

Opowiadanie: Powrót po latach

Blizbor jechał z zawrotną prędkością, jedną z amerykańskich autostrad przez środek pustyni swoim motocyklem. Był środek lata, więc upał niezmiernie mu doskwierał. Stwierdził, że zdejmie skórzaną kurtkę aby nieco się ochłodzić. Zjechał na pobocze, postawił swojego choppera na nóżce i ruszył w kierunku kępy drzew nieopodal. Zdjął swoją kurtkę, i usiadł pod drzewem. Łapczywie napił się rozgrzanej wody, gdy odsunął butelkę od ust skrzywił się. Zdecydowanie nie takiego uczucia oczekiwał po uzupełnieniu płynów.
Rozsiadł się wygodniej i rozejrzał po okolicy. Zauważył, że drzewa mają niektóre z konarów dość nisko aby na nie się wspiąć w poszukiwaniu powiewów wiatru. Stwierdził, że to doskonały pomysł, więc pomimo naprzykrzającej się pogody, podjął się wysiłku i wszedł na drzewo pod którym siedział. Znalazł gałęzie idealnie ułożone aby stabilnie usiąść i błogo odpocząć. Pół leżał w ten sposób, patrząc w bezchmurne błękitne niebo pomiędzy liśćmi drzewa. Czuł się beztrosko, jak pod opieką ojca. Żałował, że nie ma z nim nikogo z kim może podzielić się tym uczuciem. Jak i mnóstwem innych kłębiących się w jego sercu. Zamknął oczy i cieszył się tym ulotnym momentem.Nie dane mu było odpoczywać zbyt długo. Wiadro wody, które ktoś wylał mu na głowę zaskoczyło go. Nie zdołał utrzymać równowagi i spadł na glebę pod drzewem, klnąc że złości. Zza pleców wychyliła się znajoma twarz.
-Akuku!
-Gorazd, ty stary pierdolcu!- Wykrzyknął i rzucił się na przyjaciela, który bez oporów dał się przygnieść do ziemi. Obaj wybuchnęli śmiechem. Blizbor usiadł pod drzewem i zawiązał buta, w tym czasie Gorazd wstał i otrzepał się z piachu.
-Co ty tu kurwa robisz? I jakim cudem mnie tu znalazłeś mój mały przyjacielu?- Powiedział z zawadiackim uśmiechem na ustach do swojego o głowę wyższego przyjaciela.
-Jestem tu po ciebie. Jedziemy do Polski. Koniec twojej swawoli, czas wrócić do przyjaciół. A znaleźć cię nie trudno. Chyba nie zapomniałeś o radiolatarni, którą umieściłem pod siedzeniem twojego motora.
-Motocykla, tępaku! Motor to...- Zaczął mówić, ale Gorazd mu przerwał.
-Bla, bla, bla. Tak wiem. Motor to tylko silnik.- Mówił przedrzeźniając swojego druha.- Ale kogo to kurwa obchodzi? Zrozum w końcu, że" motor" to dwukołowy pojazd, już nikt nie mówi tak na silnik.
- Dobra. Nie ważne. Ale teraz nie mogę wracać. Jesteśmy z chłopakami w trasie koncertowej. Jeszcze tydzień i mogę się zwijać. Bo chodzi tylko o mnie, tak? Czy zbieracie tym razem wszystkich?
- Muszą zebrać się wszyscy.
- To musi robić się na prawdę gorąco.
- Jesteśmy na jebanej pustyni. Czego się spodziewasz?
Blizbor złapał się za twarz.
- Twoje żarty są na prawdę słabe, niewiele się zmieniło od czasu wybuchających prezentów. - Wybuchli gromkim śmiechem.
- Ale na prawdę musimy jechać. Jeszcze dziś zagracie, ale od razu po koncercie jedziemy. W wiosce źle się dzieje, Kamień Długowieczności słabnie, i Naszonowi co raz trudniej utrzymać ją w ukryciu. A jak zapewne wiesz zbliża się wojna, więc do czasu aż ekspedycja nie wróci z tym czymś co pozwala kamykowi trzymać nas przy życiu, będziemy musieli się bronić przed partyzantką, która niewątpliwie będzie krążyć po lasach.
***


Po wylądowaniu samolotem przesiedli się  do samochodu.
-Papa zainwestował w ładne fury. Firebird, z tego co mi wiadomo, nie jest tani w europie. Skąd on ma jakąś kasę? Z wioski raczej się nie rusza.
- To tylko iluzja, dopóki nie wjedziemy w okolice wioski jest fajnie. Później... a z resztą sam zobaczysz.
Z lotniska im. Lecha Wałęsy pojechali na obwodnicę trójmiasta, a następnie w kierunku Kar- tuz.
Im bliżej celu byli, tym droga była coraz gorsza. Blizbor przyzwyczajony do amerykańskich autostrad był mocno poirytowany. Natomiast jego towarzysz jechał spokojnie, sprawnie wymijając większe dziury. Gdy byli już za Kartuzami, na terenie kaszubskich borów Gorazd skręcił w drogę leśną.  
-Złap się mocno fotela, bo zaraz nieźle nas wytrzęsie.
-Czego mam się łapać - Zapytał Blizbor lecz nieco za późno. Gorazd zdążył już skręcić w, na pierwszy rzut oka, nieprzebyty las. Gdy miał już przekraczać linię drogi zatrzęsło, gęsty bór zamienił się w kolejną drogę, tym razem widocznie mniej uczęszczaną. Natomiast Firebird, nie był już Firebirdem a drewnianym wozem na siano ciągniętym przez dwa konie, czarnego i białego.
-Co jak co, ale tego się ani trochę nie spodziewałem. - Powiedział zdumiony Blizbor.
-Hahaha, zapomniałeś już ostatnią wizytę? Tym samym wozem Cię przywieźli.
- To było sześćset lat temu! Może i tym samym wozem, ale wtedy całą drogę przebyłem tym.. Rozumiem że stary nadal nie ma zamiaru inwestować w nowsze technologie.
- Ani trochę. I bardzo dobrze! Zaraz zobaczysz jak przyjemnie cofnąć się do czasów zaraz po przemianie.
- Szczerze mówiąc to już czuję się lepiej. Kocham te świeże, leśne powietrze. Kochana Oasis Praeteriti. - Blizbor oddychał głęboko rozglądając się po lesie. To jest jego dom, to jest miejsce, które prawdziwie kocha. Ale te miejsce jest zagrożone zniszczeniem. A on nie pozwoli na to by nie miał gdzie wracać, aby odpocząć od zgiełku miast i ery techniki. Zbyt dużo poświęcił aby to miejsce zbudować, żeby pozwolić złu świata zewnętrznego na zniszczenie jego oazy spokoju.
Gdy dojechali do wioski każdy kolejny kto zobaczył że Blizbor przyjechał, machał uprzejmie wołając go. Ten nie wahał się długo i zeskoczył z wozu. Zaczął witać swoich przyjaciół. Ze znakomitą większością nie widział się prawie sześćset lat. Wtedy to pierwszy raz musieli przenieść wioskę z powodu działań wojennych między Francją a Anglią. Mimo wielu nie przyjemności wojny miło wspomina ten czas, gdy wszyscy działali prężnie i zgodnie jak dawniej. Gdy znów mógł spędzać każdą chwilę w gronie przyjaciół. Liczył że i teraz nastanie czas, w którym znów będą zjednoczeni walczyć ramię w ramię o swój dom.
***
-Łasuchu, daj mi jeszcze piwa. Na prawdę pyszne uwarzyłeś.
- Tylko nie Łasuch! - Uniósł się na Blizbora. - Bo dostaniesz po pysku!
- Spokojnie bracie, wiesz że tylko żartuję Ale to Twoje nowe imię… Miłosz. Kto ci je wybrał?
- A, daj spokój. Ta baba, co ją pierwszą miałem sobie wymyśliła. Nie gadajmy o tym. Lepiej pokaż co tym razem z zewnątrz przywiozłeś.
Blizbor schylił się do torby, i wyciągnął z niej nie mały pakunek, który postawił na blacie.
- Otwieraj i sam zobacz.
Miłosz jął rozpakowywać tekturę, a ze środka wyjął spory lniany woreczek z ususzonymi liśćmi.
- Bracie! To tytoń! Tak myślałem że nam przywieziesz. Chłopaki! Chodźcie zobaczyć co Blic nam przywiózł. Wygrałem zakład! - Do baru podeszli wszyscy co siedzieli w karczmie., a Miłosz zniknął na zapleczu. Po chwili wrócił z niosąc spory drewniany przedmiot w kierunku środka sali.
- Co ty tam niesiesz Miły? - Ale Miłosz jakby nie słysząc szedł dalej, tajemnicze coś ustawił na środku sali jadalnej, w pobliżu kominka.
- Chodźcie tu, i przynieście tytoń. - Gdy wszyscy już się zebrali, zaczął mówić. - Nazwałem to Tytoniara. Tu sypiemy tytoń. O, tyle wystarczy. Teraz trochę wody do garnuszka na dół, podłączamy skórzane rurki i proszę. Są tylko cztery rurki więc zmieniajcie się. Zaraz to rozpalę.
- Zaczekaj chwilę, mam jeszcze coś. - Przerwał mu Blizbor. Wyjął małe zawiniątko z kieszeni i pokazał Miłoszowi. - Wiesz co to?
- Nie.
- To na razie ci nie powiem, sam zobaczysz.
Podszedł do Tytoniary i z namaszczeniem posypał tytoń kolejnym suszem. Lekko zamieszał i usiadł z powrotem na podłodze. Miłosz wziął szczypcami kawałek rozżarzonego węgla z paleniska, położył na tytoniu i owym tajemniczym suszu, usiadł obok Blizbora i pierwszy pociągnął z rurki. Woda zabulgotała, dym przez rurkę popłynął do płuc mistrza ceremonii, a ten zaczął się straszliwie krztusić.
- Czegoś ty tam diable dosypał?
- Spokojnie, tylko na początku trochę podrapie w gardło, później będzie lepiej. Daj mi już tę twoją rurkę, wy też popalcie. Nie musicie się bać.
Przez cztery rurki na raz poleciał dym, tytoń intensywnie zaczął się żarzyć, i kolejne trzy osoby zaczęły się krztusić wpuszczając dym z płuc. Mimo to jednak kolejne osoby z chęcią brały rurki i próbowały. Po pierwszej kolejce, gdy skończył się już tytoń, wszyscy przez chwilę trwali w milczeniu. Wpatrzeni w pustkę.
- I jak chłopaki? Dobre?
Po chwili ciszy jeden z palaczy powiedział przeciągle:
-Zajebiście.
Na co wszyscy zareagowali nie pohamowanym śmiechem. Śmiali się sami nie wiedząc z czego aż do bólu brzuchów.
- Zapalmy tego jeszcze trochę. - Za proponował jeden z zebranych.
Miłosz zabrał się do nakładania tytoniu, podczas gdy reszta zajęła się rozmowami, żartami i relaksem przy ogniu kominka. Blizbor znów nasypał trochę zioła, i spędzili tak całą noc, śmiejąc się, paląc i rozmawiając na niekoniecznie poważne tematy. Było pięknie.
***
Zabawa, i beztroska szybko minęły. Z zewnątrz docierały co raz głośniejsze głosy, mówiące że front się zbliża. Znacznie częściej, w pobliżu Oazy widywane były patrole partyzantów. Byli to młodzi chłopcy, którzy dopiero mieli poznać smak wojny, jej trudy i bolączki. Lecz na razie chodzili szczęśliwie z karabinami przewieszonymi na szyjach i dumnie z biało czerwonymi flagami na ramionach. Kilka razy niebezpiecznie się zbliżali do wioski ale wodzowi, a za razem głównemu czarownikowi, udawało się zmylić im ścieżki prowadząc ich z powrotem do obozu. Tym razem na patrol zostali wysłani Blizbor i Gorazd, para zgranych przyjaciół, doświadczonych w walce, o czym świadczą liczne blizny. Szli lasem rozmawiając o przeszłości i dyskutując o nadchodzącej wojnie. Gdy zbliżyli się do niewielkiego jeziora, przy brzegu, opodal starej wierzby, siedziała dwójka młodych mężczyzn ubrana w mundury, ich karabiny oparte o drzewo prezentowały się znakomicie. Przyjaciele zatrzymali się i ukucnęli za krzakiem.
- Może by z nimi zagadać? - Za proponował Blizbor. - Ale najpierw sprawdzić ich zdolności bojowe.
- Nie ma opcji! Papa by nas zabił. Zero kontaktów z obcymi w pobliżu wioski.
- Ale wyluzuj. Papa się nie dowie, a i tak za raz będzie wojna, oni pewnie poświęcą się dla dobra swojego kraju a my, albo tu, albo gdzie indziej będziemy spokojnie egzystować dalej. Może chociaż pomożemy im przetrwać tydzień albo nawet miesiąc dłużej. Chodź! - Krzyknął na koniec i rzucił się w kierunku zdezorientowanych żołnierzy.
Gorazd pokręcił tylko głową i ruszył za nim. Przerażeni młodzieńcy nie zdążyli nawet zbliżyć się do swoich karabinów, gdy Blizbor dobiegł do nich.
- Sprawdzimy sobie wasze zdolności walki wręcz. - Krzyknął gdy był już bardzo blisko.
Postawny, wysoki i dobrze zbudowny, niemal dwu metrowy mężczyzna, podbiegł do pierwszego z chłopaków, również wysokiego lecz sporo mniej umięśnionego. Chwycił go za prawe ramię i w momencie gdy chciał je wykręcać otrzymał potężny cios pod żebra. Zgiął się ale nie puścił uścisku. Wykręcił ramię na plecy przeciwnika, i wygiął je kładąc przeciwnika na ziemię. Gdy drugi ruszał swojemu kumplowi na pomoc, nad brzeg dobiegł Gorazd. Podłożył delikwentowi nogę, a ten runął jak długi na ziemię.
- Kiepsko chłopaki was  w tym wojsku uczą. - Powiedział Blizbor zapalając papierosa. - Palicie?
Żołnierze, wstali otrzepując się  z piachu, i podeszli wziąć po papierosie.
-Mnie też daj. - Odezwał się z wyrzutem Gorazd. - Też mi przyjaciel, najpierw nieznajomych częstuje.
- No właśnie, jak się nazywacie? Kim jesteście? - Zapytał Blizbor odpalając papierosa.
- Ja jestem Dawid, a to Cezar, to znaczy Czarek ale wszyscy nazywają go Cezar. Jesteśmy w partyzantce, półtora kilometra stąd mamy obóz. Do wojny jeszcze czas, a porucznik i tak karze nam na patrole chodzić. Więc chowamy się tu nad jeziorkiem i odpoczywamy. Nigdy jeszcze nic ciekawego się nie działo, aż do dziś. A wy to kto?
-Ja jestem Gorazd, a ten co cię załatwił to Blizbor. Nie pytaj skąd takie imiona. Więcej o sobie nie możemy mówić.
- Taaa, na grzyby se dziadki poszliście i napadacie na  ludzi w lesie.
- Lepiej uważaj bo taki “dziadek” za raz ci drugą rękę załatwi.
- Dobra, weź na luz.
- Chcecie to możemy wam pomóc w walce wręcz. Kiedy są wasze patrole?
- Wtorki, środy i piątki.
- Dobra, czyli w środę, jutro, się tu widzimy. - Podsumował Blizbor.
- Możemy porozmawiać na osobności Blic?
- No co ci nie pasuje Gorazd? Trochę rozrywki i pożytku dla nas, ale i dla nich.
- Stary nie pozwala. Wkurwi się jak się dowie.
- Oj tam od razu się wkurwi. Pogadam z nim. A nawet nie musi się dowiedzieć, nie prawda?
- Aj, dobra. Ale ty bierzesz za to odpowiedzialność.
- Tak jest poruczniku! - potwierdził salutując z radosnym uśmiechem.
***
Następnego dnia o umówionej porze dwaj nauczyciele zjawili się nad jeziorem w celu odbycia treningu. Nie małe było zdziwienie pary która powinna patrolować las tego dnia, gdy dowiedzieli się, że Gorazd z Blizborem biorą za nich obowiązek lecz przyjęli to z zadowoleniem i nie pytali nawet o powód.
Nauczyciele położyli się nad brzegiem ze stopami zamoczonymi w wodzie, czekając na swych uczniów.
-Chcesz fajkę? Za proponował Blizbor wyciągając paczkę z kieszeni.
-Zwykłe?
-Nie. To te z zielem.
-To daj mi zwykłą, nie chcę śmiać się z każdego źle wymierzonego ciosu chłopaków. Jeszcze ich speszę.
-Hahaha, masz rację też wezmę zwykłą.
Leżeli tak paląc papierosy i rozmawiając o sprawach wioski, a Dawid i Czarek nie przychodzili.
-Myślałem ze oni kurwa w wojsku są, a z tego co mi wiadomo tam punktualność to podstawa.
-Gorazd spokojnie, pewnie po drodze zatrzymali ich jacyś grzybiarze. Może ci też im łomot spuścili. - Roześmiał się.
W tym czasie grupka młodych szeregowych zbliżała się do ustalonego miejsca. Tak. Grupka. Cezar i Dawid powiedzieli swoim współobozowiczom co ich spotkało, i po naradzie stwierdzili, że ci tajemniczy ludzie z lasu mogą być niebezpieczni, a kto wie czy nie są ruskimi szpiegami. Aby nie używać broni palnej, która mogła by po pierwsze zdradzić ich pozycję, a po drugie wystraszyć okoliczną zwierzynę, wzięli swoje finki i ruszyli. Zaatakowali błyskawicznie z dwóch stron. Blizbor i Gorazd zerwali się i wyjęli swoje noże. Zaczęła się walka. Przewaga liczebna zrobiła jednak swoje. Gorazd zdążył zabić dwóch napastników, lecz nie zdołał uniknąć ciosu nożem pod żebra, prosto w serce. W między czasie Blizborowi udało się zabić czterech żołnierzy. Pomimo tego, że był mocno zraniony i intensywnie krwawił z prawego boku to nadal trzymał się na nogach. Na jego ustach pojawił się nikły uśmieszek triumfu. Niestety okazało się, że został mu ostatni przeciwnik. Lecz ten był w pełni sił, nie zraniony.
- Czemu to zrobiliście? - Zapytał Blizbor wskazując rękami na pobojowisko. - Po co wam to było?
- Mieliśmy podejrzenia, że jesteście ruskimi szpiegami.
- Ja pierdolę - Mruknął Blizbor z rezygnacją w głosie, i upuścił nóż na ziemię.
- Prawdę mówiąc - Powiedział ostatni z napastników - ja nadal tak uważam.
W tym momencie ruszył do ataku, w mgnieniu oka dobiegł do Blizbora, poderżnął mu gardło, po czym ze spokojem ruszył z powrotem do obozu. Mimo wszystko, Cezar był zadowolony.



1 komentarz:

  1. Zajebiste. (Przepraszam za wyrażenie) Fabuła mi się podoba. Co do błędów to nie widziałam. Może to przez późną porę. Przyszłam do Ciebie z Hajsów i raczej już zostanę. Czekam na next! <3

    OdpowiedzUsuń